niedziela, 18 listopada 2012

O teatrze i pomylonej miłości

Pokręcone są wybory ludzkie. Na wszelakich płaszczyznach. Pragniemy jednego, wybieramy inne i o ile czasem decyzją naszą kieruje rozsądek, to bynajmniej rozważny i świadomy wybór nie jest standardem. Kierują nami jakieś dziwne siły, pierwotne, prymitywne, instynktowne.
Tak, wiem. Zautomatyzowane reakcje pozwalają nam ogarnąć natłok wszystkiego będącego częściami składowymi tego zabałaganionego świata. Czytałam Cialdiniego. Jednak reguła (clik... wr..., jak nazwał ją autor książki Wywieranie wpływu na ludzi, w której opisuje automatyczne reakcje na bodźce zewnętrzne) tyczy się pierwszych spotkań, pomaga w tworzeniu tzw. pierwszego wrażenia.

Nie będzie tu mowy o prezentach bożonarodzeniowych (przynajmniej postaram się nie zbaczać z kursu). Na poruszenie tej problematyki przyjdzie odpowiedni czas.
Napiszę o relacjach damsko-męskich, czyli mój ulubiony temat (wyjściowy na ogół) do wywodów.

Dlaczego wybieramy partnera innego niż każe nam serce (lub inny istotny organ, niebędący mózgiem, a często zabierający głos w kluczowych kwestiach)? Dlaczego tkwimy w związku bez miłości? Co to warunkuje? Jakie jest tego źródło?

Jeśli głównym bodźcem jest rozsądek, bo ona/on ma dużo pieniędzy, bo gumka pękła czy pigułki były po terminie, bo nasi rodzice tak postanowili, bo dobrze czujemy się razem, bo ona/on mnie kocha... Jeśli to jest wystarczające i nie sprawia, że odczuwamy ukłucie niepokoju, zazdrości, niespełnienia, to spoko. Jestem w stanie to zaakceptować. Pilnie uczę się (rezultaty nie są piorunujące, ale progres (powolny, ale zawsze) jest), że życie nie jest bajką i są istotniejsze sprawy niż miłość. Inne czynniki będące podstawą naszych decyzji.

Z tym, że obok baśniowej miłości i racjonalnej kalkulacji zysków i strat jest coś jeszcze. Coś co nie daje mi spokoju...

Dlaczego podtrzymujemy filary Babilonu, który sam pragnie upaść? Dlaczego trwamy w związku, który nas ogranicza, unieszczęśliwia i zabija?

Wiem, wiem, wiem. Mogę wydawać się monotematyczna. Doskonalę zdaje sobie sprawę, że poruszam się w jakimś wąskim obszarze i męczę go niemiłosiernie. Widzę jednak nadal problem, który bardzo ciekawi mnie. A jak powiedział (napisał) kiedyś pewien dość znany socjolog, Anthony Giddens, Problem badawczy powinien być zagadką, a zagadka to nie brak informacji, ale brak zrozumienia.
Informacje mamy. Jest bogata literatura głównie psychologiczna i socjologiczna, rozmaite badania opinii publicznej... Historie znajomych, osobiste doświadczenia.
I mimo tych wszystkich informacji, ja nadal nie rozumiem, dlaczego gonimy uciekające króliczki?
(Gdy już je dogonimy okazuje się, że wcale nie były takie puszyste. Mamy później dostępne piękne obrazki np. mężczyzny topiącego smutki w pubie, bo ta suka mnie zdradziła, a gdy już się otrząśnie z szoku i rozpaczy ląduje znów twarzą między piersiami innej suki. Tu instynkt płata nam figla. Szukamy partnera najatrakcyjniejszego fizycznie i genetycznie, aby mieć silne i zdrowe potomstwo... Kobiety nie są mniej naiwne i powierzchowne.)

Dlaczego nadal podlewamy usychającą roślinkę. Nie sądzę, że nie winno się jej pielęgnować, lecz gdy chwastów (wad i nieszczęścia) staje się więcej niż kolorowych płatków (chwil dobrych i szczęśliwych), to po co przycinać więdnące pędy skoro można wyrwać chwasty razem z korzeniami, oczyścić glebę z resztek i zacząć przygotowywać ją pod nową uprawę.
Gdy przyjdzie wiosna zasadzimy ziarno i będziemy czekać aż wykiełkuje, spoglądając na małe pędy ze szczyptą obawy, że znów dojrzały już i piękny kwiat przyduszą chwasty. A gdy to się stanie... trzeba będzie je wypielić, albo znów powtórzyć cały proces.

Strach, a raczej lęk. To on nas blokuje. To on wiąże sznurówki butów, uniemożliwiając zrobienie dużego kroku. Czego się lękamy? Samotności. Nieużyteczności. Niezależności. Niedopasowania.
To są owoce robaczywej, pełnej wady socjalizacji, w ramach której przyuczeni zostajemy do pełnienia odpowiednich ról społecznych. Zaznajamiamy się z zasadami usprawniającymi funkcjonowanie w danej zbiorowości.
I mimo że gdzieś tam, w środku, wiemy jak absurdalne jest to wszystko. To blokowanie siebie i odgrywanie przydzielonej roli jako mąż/żona, ojciec/matka, dziecko, przyjaciel/przyjaciółka, nauczyciel/nauczycielka, gej/lesbijka, indywidualista, cynik, margines społeczny... bo nawet recydywista spełnia swoją funkcje w strukturze społecznej, grając to, co zostało mu nakazane.
Niby wiemy, że nikt inny nie zadba o nas lepiej niż my sami, jednak, mimo wszystko, kiedy podnosi się kotara i orkiestra wygrywa znaną melodię, tańczymy swój taniec. Niczym marionetki, czasem jeszcze kierowane za pośrednictwem żyłek przez lalkarza, a czasem już we własnym zakresie pamiętając chorografię.

Odbiegłam i zboczyłam z toru.
Nie miałam chyba nigdy umiejętności zwięzłego, prostego, trafnego przekazywania myśli. To trochę literackie, masa w tym przenośni. Nawet mnie łatwo się pogubić, a jestem przecież twórczynią powyższych zdań...
Ufam jednak, iż gdzieś w tym tekście mym znajdziecie złota nić, która poprowadzi Was do sensu. Do tego, co autor miał na myśli. :)

Dziękuję.

czwartek, 1 listopada 2012

urocze dyniowe strachy


http://destylator.at/blog/213-o-strasznym-potencjale-atmosfery-amerykanskiej-nocy-zmarlych.html
-> Mój (gdański) halloweenowy teks trzydziesto-pierwszo-październikowe; moje dyniowe (warszawskie) zdjęcia drugo-październikowe.

Ogólnie Destylatora polecam nie tylko z racji udziału w tworzeniu tejże stronki. Bo czytałam zanim dodano mnie do zakładki "redakcja". O.:)