sobota, 24 grudnia 2011

Dlaczego nie ma magii świąt ?

Ot. Pytanie wielokrotnie zadawane. Pada równie często jak stwierdzenie "nie było magii świąt w te Święta" głoszone zaraz po kolacji wigilijnej lub dnia następnego.
I przyznam się szczerze, że ja już chyba zapomniałam jak ta sławetna magia wygląda. Czym ona jest? Jak mam ją rozpoznać wśród zgiełku dnia codziennego?
Bo tak już się chyba stało, że nie ma celebracji żadnych świąt. Zacierają się one z codziennością. Tak więc magia również się zatarła. Wytarła.

Przyczyny upatruję w uprzemysłowieniu, globalizacji, stale rosnącej potrzebie bycia "the best" i innych tego typu sprawach.
Przez otwartość na świat, inne tradycje, zwyczaje i kultury (co notabene jest wspaniałe według mnie) to wszystko (czyli tradycje, zwyczaje, kultury) mixują się prowadząc jednocześnie do zatracenia swojego piękna, swojej osobliwej natury. Indywidualizmu i niezwykłości. Magii.

Czym dla mnie jest magia świąt?
Zasmucę pewnie niektórych. Innych nie zdziwię zanadto.
Nie jestem osobą religijną. Co więcej, nie jestem wierzącą.
Nie świętuję narodzin Jezuska - zbawiciela świata, mimo, iż szanuję i podziwiam tych, którzy w dni owe cieszą się z narodzin tej postaci. Sama nazwa "Boże Narodzenie" wskazuje, że właśnie tak powinno być jednak... nie ma i nie będzie.
I mogłabym ukrywać nawet przed sobą samą tego, że tak naprawdę to pogański dzień przesilenia słonecznego (o czym już i tak wszyscy wiedzą), a mały zbawiciel świata narodził się kiedy indziej. Parę miesięcy w te czy w tamte nie robi różnicy...
A choinka jest jakimś niemieckim wymysłem, bo przecież każdy dodaje coś od siebie. Coś nowego. Tworzy nowe tradycje... (to mi się udało)
Mogłabym celebrować katolickie święto Bożego Narodzenia, gdyby nie to, że obłuda wierzących razi mnie zbytnio.
Poszczenie? Ależ oczywiście! A później zapchanie się monstrualną ilością wigilijnych potraw.
Pasterka? Rodzicom się nie chce, a jeśli idą to, że by odbębnić - pokazać sąsiadom i znajomym. Dzieciaki i młodzież modlą się, aby rodzicom się nie chciało i idą pić do parku czy w inne ustronne zaciemnione miejsce przepełnione podobnymi sobie, którzy wspólnie rytualnie, z namaszczeniem witają na świecie swojego wybawiciela od grzechu. (ot. Kolejny paradoks)

Dla mnie magia świąt to puszysty śnieg leniwie opadający z błękitnego nieba. To zapach świerku i migające lampki. To pulchny Mikołaj ubrany w zabawny czerwony kubraczek z czerwonym nosem i zgrają latających reniferów oraz małych pomocników - elfów. To nuta cynamonu i ciastek. To atmosfera przyjaźni, spokoju i radości. Może jestem wytworem amerykańskiego marketingu zmanipulowanym do reszty, nastawionym na konsumpcjonizm. Jednak ja niczego nie udaje. Nie przypudrowuję syfu lekką powłoczką religijnej tradycji.

Magii świąt nie ma, bo to my ją niszczymy.
Budzę się rano w wigilijny poranek (to dziś!). Pierwszym, co dociera do mych uszu nie są kolędy, srebrzyste dzwonienie dzwoneczków czy przyjemne rozmowy. To kłótnia. Moi rodzice spierają się o sposób przyrządzenia potraw, ustawienie stołu - świąteczne sprawy.
Czekam jak skończą.
Wypełzam spod kołdry i wychodzę z pokoju. Siadam wśród ozdóbek świątecznych walających się na podłodze i bawię się z kotem. Mam ochotę na kawę z cukrem cynamonowym ...
Mija mnie tata. Odburkuje "dzień dobry" i idzie do pokoju mojego brata. Każe mu wstawać, bo trzeba sprzątać. Trzeba pomagać. A on przechadza się po mieszkaniu z brudną szmatką w ręku ("czym brudniejsza, tym lepsza" śmieje się zawsze moja mama), co wygląda nawet komicznie przy jego zacnej posturze. Niczym Asterix w wersji świątecznego goblina, dowódcy innych goblinów.
Do pracy! Do pracy!
Uciekam stamtąd. Wracam do bezpiecznego pokoju.
Moje rodzeństwo dekoruje mieszkanie. Razem z Dowódcą Goblinów, którzy krzykiem poucza ich jak robi się to właściwie. Bo wszystko musi być właściwie.
"Zero pomyślunku! Gdzie ty masz mózg", goblin ma tubalny głos.
A mama piszczy, ze nikt jej nie pomaga. Że na nikogo liczyć nie może, bo jedzenie jest przecież takie ważne.
Chorobliwe pragnienie przygotowania idealnej wieczerzy ... mama pomaga Dowódcy Goblinów zdusić magię świąt.

Zapomnieliśmy tak naprawdę czym są Święta. Ten stres, wieczny pęd ... nawet ja siedzę teraz przed laptopem ...
Chciałabym znów móc dać się oszukać i wypatrywać z niecierpliwością Pierwszej Gwiazdki, wyczekiwać nadejścia Mikołaja, podkradać ukradkiem cynamonowe pierniczki i uszka z grzybami, stroić choinkę tak jak mój wewnętrzny dziecięcy artysta rozkaże.
Chciałabym czuć magię świąt.

A tym czasem pada deszcz ...

czwartek, 10 listopada 2011

I oto jacy jesteśmy

A właściwie to jacy?
Patrzę w lustro, ale nic specjalnego nie wiedzę.
Konkretów też brak. Jakaś mieszanka bliżej niezinterpretowana.
Czego?
Moich przodków. To genetyczne. Wygląd, sposób poruszania się, preferencje...
Ale to też właściwie próba realizacji pewnego idealnego celu powstałego w mojej głowie. Obrazu osoby, którą dobrze byłoby być ( w miarę możliwości oczywiście ;)).
Jednak czy postać ta - pragnienie, do którego zaspokojenia dążę stale, bez wytchnienia, do końca, nieskończenie podnosząc poprzeczkę nigdy niegotowa być w pełni z siebie (jej?) zadowolona - nie jest reakcją na domniemane oczekiwania otoczenia? Ludzi, którzy są ważni i chcę, aby mnie akceptowali taką jaka jestem, więc staję się nie-sobą? I znów zahaczam o mój ulubiony wątek masek, ale nie o tym teraz miało być... Więc nie. Póki potrafię nad sobą zapanować.
Mam mętlik w głowie i usiłuję go uporządkować. Posegregować myśli i uczucia niekiedy tak sprzeczne, iż zdawałoby się niemożliwym, by były wytworem umysłu jednej tylko osoby.
Na ogół pisanie mi w tym pomaga... Zobaczymy ;]

Najpierw zaczynać powinno się od siebie.
So...
Kim jestem?
Oglądałam kiedyś taki film... i główna bohaterka, która stała się bardzo złą osobą (wewnętrzny potwór przejął stery) powiedziała do swoich znajomych "to wy mnie taką stworzyliście! To wasza wina!". A później poszła siedzieć. Mniejsza z tym.
Miała racje? Prawda była taka, że usiłowała spełnić oczekiwania środowiska, w którym się obracała i w rezultacie zagubiła się. Nie miała nikogo przy kim mogłaby być sobą-sobą (taką prawdziwą sobą) i to zniszczyło ją psychicznie. Miała gigantyczne kompleksy więc zabiła siostrę, zajęła jej miejsce w hierarchii towarzyskiej i tym samym została "Małą Księżniczką" zbyt szybko zmierzającą w stronę urwiska. Spadła. Ale nie długo i upadek bolesnym zbyt też nie był, bo była ładna, posiadała zdolności manipulacyjne, a jej wyniszczona psychika paradoksalnie silna była.

Czy rzeczywistość, jej odbiór, powstaje w głowie? Czy jest możliwość, że mając określone odczucia, ba! uczucia i wyobrażenie sytuacji, interpretując zdarzenia, zbyt naginamy realny obraz stwarzając świat, którego nie ma? Co więcej: osoby współuczestniczące z jednostką w tymże wydarzeniu odbierają je zupełnie inaczej niż ona?
Zagmatwałam się. ;)

I tak też się stało, że zgubiłam wątek. Nadal nie wiem kim jestem, lecz jak będę ładna to sobie poradzę. Takie wnioski wyciągnęłam z moich rozważań, ale Wy tego nie róbcie.

A może wiecie kim jesteście?
(i teraz nikt nie skomentuje...ale wtopa ;b)

czwartek, 27 października 2011

Czego oczy nie widzą...

Kiedyś, kiedy niniejszy blog nie był jeszcze nawet w planach, w mej głowie zrodził się pomysł na cykl wpisów dotyczących tego, co cechuje m.in. Polaków i ogromnie mnie denerwuje, czyli narzekania. Wymyśliłam dla niego nawet nazwę (przewrotną, błyskotliwą i chwytliwą (kto zgadnie co jest jej pierwowzorem? ;b): CO NAS WKURZA I CO NAS ROZWŚCIECZA. Piękne, prawda? Zapisałam nawet kilka stron formatu A4 w formie terapii jednak pomysłu (genialnego) w życie nie wprowadziłam, ponieważ ja naprawdę nie lubię narzekać i marudzić a tym bardziej dzielić się tym, mimo iż irytuje mnie zazwyczaj więcej rzeczy niż przeciętne istoty wokół mnie. Pomimo mnogości drażliwych aspektów codzienności nie mam zamiaru się rozpisywać, również dlatego, że gdybym zaczęła to pewnie skończyć szybko by mi się nie udało ;).
Zacznijmy dziś o ... nazbyt szybkim ocenianiu.
Ja wiem, pierwsze wrażenie itd. Czytałam książki, artykuły i teksty wszelakiej maści oraz słuchałam pilnie na wykładach i szkoleniach poruszających tę kwestę. Doszło do mych uszu też coś o uogólnianiu, stereotypowym podejściu, niesprawiedliwej ocenie wynikającej z błędów w kodzie semantycznym. I moim ulubionym (podlegającym pod stereotypy, ale wyodrębnię, aby wyeksponować) podziale na role i spełnianiu wzorców społecznych.
To, że jestem kobietą nie znaczy, ze muszę potrafić sprzątać, zarabiać mniej niż mężczyźni, nie przeklinać i nie upijać się. Ale to nie znaczy, że mężczyzna nie może być gentlemanem i przepuścić w drzwiach, odstąpić taksówkę, podzielić się parasolem w deszczu i swetrem podczas chłodu oraz nie głosić tekstów w stylu "fajne masz cycki", "fajny masz tyłek", bo traktowanie przedmiotowe i brak szacunku nie są spoko.
Zmierzam do tego, iż nie należy oceniać ludzi nie znając ich lub zapoznając się jedynie powierzchownie.
Dlaczego osoba lubiąca imprezować nie może być również osobą inteligentną, która dużo osiągnie? Oceniana jest raczej jako mało wartościowa postać o dość ograniczonym podejściu do życia. I kto tu jest ograniczony? ;]
Smuci mnie to niezmiernie, gdyż uważam, że osoby szufladkujące za wyznacznik mając jedynie pozorny obraz mogą mniej zaoferować światu niż ci umiejący czerpać przyjemności z życia. Ponadto to ludzie z pasją zdobywają świat, a nie tacy, którzy nic poza sztywnymi formułkami nie wiedzą.

I chyba tym oto sposobem dobiłam do kresu moich dzisiejszych rozważań - narzekań.

xoxo

niedziela, 23 października 2011

(od)wieczny rytuał

Odkąd sięgam pamięcią w moim życiu obecny jest taniec. Sądzę ponadto, iż ta forma ruchu towarzyszy nam od prapoczątków (co nie jest moją teorią tylko faktem) a kultura społeczna jest nią w pełni przesiąknięta.

Taniec jest i był formą rytuału.

Ludzie pierwotni tańczyli, aby wybłagać u swoich bóstw udane łowy, deszcz, wygraną wojnę etc. czy podziękować im za dotychczasowe powodzenie. Z początku była to prymitywna forma ruchu tak samo jak muzyka, która jej towarzyszyła, lecz niosła znaczenie symboliczne. Rytualne. Taniec był ważnym elementem scalenia, wspólnoty, zapomnienia o świecie codziennym, zanurzenia się we własne wnętrze, wyrzucenia negatywnej energii a wytworzenia tej pozytywnej.
Idąc dalej, wraz z ucywilizowaniem, zmianą kultury, trybu życia itd. rola tańca nie zmieniła się wiele w odróżnieniu od jego formy. Nadal był rytuałem. W średniowieczu obecny był w obrzędach religijnych (taniec, jakby nie patrzeć, rytuał pogański, lecz zmiana ruchów i celów ich wykonywania nadały zupełnie nowy sens i znaczenie), dworskich (z początku tancerzami byli akrobaci itp. (rytuał zabawiania) jednak później taniec stał się formą spędzenia czasu w towarzystwie - rytuałem poznania i znajomości tej utrzymania).
W epoce renesansu nastąpiła kolejna ewolucja formy tańca. Jego forma stała się bogatsza i bardziej wyszukana jednak pobudki skłaniające do tańca nadal pozostały bez zmian.
I tak przez kolejne epoki aż do teraz. Wraz ze zmianą cywilizacji, śmierci niektórych kultur i zwyczajów a narodzin innych rytuał tańca pozostaje niezmienny dzielnie i dumnie trwając z uniesioną głową.

Na czym polega jego fenomen i siła?

Taniec jest metaforą wyzwolenia i wyzwoleniem samym w sobie. Ruchy wykonywane w rytm muzyki pozwalają na relaks, odprężenie i zapomnienie. Nieodłączne są również rytuały uwodzenia przez prezencję gibkości własnego ciała oraz poznania. Na zatłoczonej sali wśród rozgrzanych sylwetek ocierających się o siebie nawzajem w stanie ekstazy ludzie mogą wyzbyć się wstydu i krępujących ich zasad. Łańcuchy przestają ciążyć a obrządek obecny w życiu zwierząt i ludzi od zarania dziejów znów zostaje dokonany.
To nasze dharani, mantra wygłaszana mową ciała, nasza nijasa i mudra, oczyszczenie, zapomnienie i pojednanie.

środa, 28 września 2011

ukryty stres

Stres - najbardziej szkodliwy element życia w aglomeracji miejskiej. Otacza nas swoimi długimi mackami nie pozwalając wykonać głębszego oddechu.
Jednak to my sami wyhodowaliśmy tego potwora karmiąc go gorliwie pośpiechem, rywalizacją, zazdrością.
Chcąc być najlepszymi szczurkami z otaczających nas innych szczurków biegniemy zbyt szybko na kołowrotku aż nasze łapki zaplątują się w metalowe drążki i upadamy czując w pyszczkach smak gorzkiej porażki. Łzy rozpaczy i niesprawiedliwości cisną się do naszych małych czarnych oczek a w szczurzych główkach rodzi się chęć zemsty. Podźwigamy się z dna klatki cali w trocinach i podstępem znów wracamy na kołowrotek spychając naszych kompanów jednego za drugim, aby osiągnąć upragniony cel - być pierwszym. Jednak co przyniesie zwycięstwo? Nad tym się nie zastanawiamy. Mamy wygrać. Tylko to się liczy.
Jak wielu z nas twierdzi, ze nie ma problemów ze stresem? Ilu sądzi, że są ponadto? Ponad rywalizację i zawiść?
Przykro mi, ale się mylicie. Zielonooki potwór zazdrości czai się w każdym z nas a wraz z nim jego bracia.
Stres jest jednym z nich, tym który wyniszcza od środka nas samych. Mieszka też we mnie. Solennie zaprzeczałam abym była nazbyt zdenerwowana i smutna.
A wszystko przez te pieprzone maski.
Skoro jednak od pewnego czasu czuję żelazny ucisk ukrytego we mnie stworzenia a wczoraj urządził mi scenę zaciskając szpony na moim żołądku z nieznaną mi dotąd mocą i brutalnością, gdzie jedynym ratunkiem dla mnie okazała się wizyta w przychodni i uraczenie mojego białego tyłka zastrzykiem, muszę w końcu wyznać prawdę: Jestem niesamowicie zestresowana. Wyobrażenie o nałożonych na mnie wymaganiach otoczenia, moje ambicje może nazbyt wygórowane, styl życia i duszenie w sobie problemów sprawiają, że mój organizm się buntuje dokonując autodestrukcji.
Muszę odpocząć - to pewne, jednak przez 21 lat nie nauczyłam się jak to robić i nie wiem czy kiedykolwiek będę w stanie opanować tą skomplikowaną sztukę.

poniedziałek, 19 września 2011

Samotni w wielkim mieście

Samotność to problem współczesności. Mimo rozwiniętej technologii, bogactwu portali społecznościowych, możliwości podtrzymywania niekończącego się praktycznie kontaktu interpersonalnego większość z mieszkańców naszej planety odczuwa osamotnienie. Tak przynajmniej twierdzą socjologowie a ja się z nimi zgadzam.
Uważam ponadto, że to właśnie przez uczucie wyobcowania otaczamy się tymi wszystkimi sprzętami, innowacyjnymi technologiami i zakładamy kolejne konto na najnowszym serwisie społecznościowym.
Żeby przekonać się czy problem ten jest prawdziwy postanowiłam wpisać w wyszukiwarkę Google odpowiednie hasło: Jak znaleźć...
wyświetlone propozycje to
...pracę
...chłopaka
...dziewczynę
...przyjaciel
a.
Powyższe dowodzi jasno, że stale szukamy kontaktu międzyludzkiego. Nie wystarczają nam znajomości internetowe i te już zawarte.
Właściwie, jeśli mnie pamięć nie myli, ideą portali społecznościowych takich jak Facebook czy Twitter jest podtrzymywanie znajomości i z założenia mają ułatwiać spotykanie się ludzi w świecie rzeczywistym oraz ciągłość kontaktów.

Dokończyłam wpisywanie wyszukiwanego hasła: Jak znaleźć przyjaciela?
Rezultat poszukiwań nie zdziwił mnie zbytnio. Wyświetlone wyniki były rozmaitej maści od zapytań na forach po poważne wywody psychologów.
Przyznam się szczerze, że odetchnęłam z ulgą. Oznacza to bowiem, że moje uczucie samotności nie jest niczym dziwnym a dodatkowo podziela je zdecydowana większość obywateli Polski (nie sprawdziłam jak problem ten kształtuje się na szczeblu międzynarodowym, lecz pewna jestem, iż jego format jest zbliżony do ogólnokrajowego).
Niemniej jednak odczucie odizolowania i osamotnienia nie przynosi nic dobrego. Nieszczęśliwi ludzie, bez prywatnego życia, są bowiem mniej produktywni w pracy zawodowej. Ponadto nuda może naprawdę zabić.
Psychologowie i socjologowie zatem proponują, by więcej wychodzić z domu, znaleźć pasję, nie krępować się odezwać do drugiego człowieka. Rady te są proste i logiczne jednakże tylko w teorii ;). Nie ma bowiem złotego środka i jednej odpowiedzi na pytanie Jak znaleźć przyjaciela, ponieważ przyjaciół po prostu się posiada.

Następnym dylematem jest kwestia samotności w tłumie, która to ma miejsce wówczas, gdy osoba czuje się wyobcowana mimo posiadanej większej lub mniejszej grupy znajomych czy nawet przyjaciół.
Izolacja wynikająca z wewnętrznej blokady bywa silniejsza niż chęć posiadania bliskich osób. Często tacy ludzie udają osoby, którymi w rzeczywistości nie są, ponieważ odczuwają strach przed odrzuceniem po ujawnieniu prawdziwego ja.
Można krytykować taką postawę, lecz warto pamiętać, że genetycznie jesteśmy zaprogramowani jako zwierzęta stadne. Musimy przebywać wśród ludzi, co oczywiście ma swoje źródło w pierwotnych korzeniach. Osoby o niskiej samoocenie (czasem też te społecznie wycofane) przywdziewają zatem fikcyjne kreacje jako swoistego rodzaju pancerz chroniący przed zranieniem. Uważają, że muszą spełniać oczekiwania otoczenia i normy przez nie ustalone, co jest powodem tworzenia sztucznej osobowości.

Moja rada?
Nie mam żadnej. Gdybym znała sposób na uratowanie nas z tej monstrualnej otchłani osamotnienia, w której paradoksalnie znajduje się ogromna grupa ludzi, to z pewnością bym się nim podzieliła. Tymczasem mogę jedynie o tym pisać i zastanawiać się kiedy spotkam kogoś przy kim będę mogła zdjąć ten cały, ciążący mi już, pancerz.

czwartek, 15 września 2011

w kosmetycznych sidłach

Wczoraj wieczorem wzięłam udział w szkoleniu organizowanym przez pewną firmę kosmetyczną dla sprzedawców detalicznych. Polegało ono na półtoragodzinnej prezentacji nowych produktów i szybkiej powtórce informacji o produktach będących już jakiś czas dostępne na polskim rynku. Przedstawiono również filozofię oraz historię firmy.
Filozofią i misją (oczywiście) jest dobro konsumentów, dbanie o środowisko i inne szczytne cele nie mające (oczywiście) nic wspólnego z zarobkiem. To jest tylko efekt uboczny. Historia...jest (oczywiście) świetlana (tak jak i przyszłość) i zacna. Jest to pierwsza firma, która wprowadziła ... w Polsce a niekiedy i na świecie. Prekursor wynalazczy i ideowy (jak każda firma z dobrym piarowcem w szeregach swych ;) ).
Siedziałam w sali konferencyjnej jednego z gdańskich hoteli wraz z trzydziestoma innymi kobietami i jednym mężczyzną przysłuchując się pouczającemu wykładowi biotechnologa, pracującego w laboratorium firmy będącej gospodarzem spotkania, na temat parabenów (które jak się okazało wcale nie są szkodliwe, a przynajmniej nie bardziej niż te konserwanty, którymi są teraz (po całej aferze przeciw parabenom właśnie, mającej początek kilka lat temu) zastępowane) i innych konserwantów, produktów organicznych i niesamowitej, innowacyjnej formule kremów, płynów i mleczek prezentowanej marki. W pewnym momencie przyłapałam się na myśleniu, że mogę naprawić świat.
Mogę!
Wystarczy, że będę używać nowej serii organicznych kosmetyków wytworzonych bez szkodliwości dla środowiska. Ponadto dzięki jej innowacyjnej formule zachowam piękno i młodość... Chwila... Po każdym szkoleniu (dobrze przeprowadzonym) każdej firmy mogę tak sądzić...
Uśmiechnęłam się do siebie z politowaniem.
Ojojoj, moja droga, ojojoj. pomyślałam przez moment dałaś się złapać w pułapkę specjalistów od marketingu i wizerunku.
Z niedowierzaniem pokręciłam głową.
A jak mają bronić się te biedne owieczki niemające bladego pojęcia o technikach wywierania wpływu?
A później pokiwałam głową z szacunkiem. Przecież o to w tym wszystkich chodzi. Dopóki sprzedawca nie uwierzy w skuteczność i siłę danego preparatu to będzie mało skutecznym narzędziem w rękach wielkiej korporacji. Sęk i sekret cały tkwi w tym aby sprzedający był przekonany o wyjątkowości produktu, aby mógł nieść w świat dobrą i szczerą nowinę.

Po smacznej kolacji i deserze, na które zostaliśmy zaproszeni po szkoleniu, wyszłam na jesienny już chłód kierując swe kroki w stronę domu. W dłoni dzierżyłam prezent w postaci płynu micelarnego i kremu do twarzy z nowej naturalnej serii. Z chęcią wypróbuję. Bez wiary w cuda jednak. ;)

poniedziałek, 12 września 2011

moje narzędzie tortur

Błogosławieni ludzie o krótkiej pamięci - powiedział pewnego razu Nietzsche od razu argumentując owo stwierdzenie - Ci bowiem zapominają także o swych głupstwach.
Mimo, że nie jestem zapaloną zwolenniczką poglądów wyżej wspomnianego niemieckiego filozofa i poety, to zdanie wyjątkowo mocno utrwaliło się w mojej pamięci.
Z pewnością dlatego, że czasem odczuwam ogromnie silną potrzebę zapomnienia o moich głupstwach. Wymazania z głowy sytuacji, sów, gestów, dotyku.
Rozpamiętywanie jest jednym z najstraszniejszych cierpień jakie człowiek może sam sobie zadać i jednocześnie potężnym hamulcem niepozwalającym ruszyć naprzód.
Wspomnienia, mimo, że tak miłe, potrafią być brzytwą ukrytą w słodkim torcie. Nie tnie ona jednak krat odgradzających od wolności.
Dlaczego dzieje się tak, że zdarza nam się zapomnieć kupić szampon do włosów czy karton mleka do porannej kawy (produktów, prawie że, pierwszej potrzeby!) a słodkich słówek naszego byłego partnera brzmiących nam w uszach nie można usunąć za żadne skarby? Dlaczego te same słowa wypowiedziane przez innego chłopaka, w naszych głowach przybierają barwę głosu ex-chłopaka?
Och, jak pięknie byłoby cofnąć urok, który magicznym sposobem przylgnął do owych słówek, miejsc, sytuacji, aby móc nadać im nowe brzmienie, sens i znaczenie. Żeby można było zapisać nowe kartki w miłosnych historiach tych rzeczy.
Mimo, iż uwielbiam moją dobrą pamięć i dumna z niej jestem, uważam jednak, że czasem niezwykle mnie ogranicza i staje się moim prywatnym narzędziem tortur.

wtorek, 6 września 2011

zwierzę w klatce

Czy przyjaźń damsko-męska jest fikcją czy możliwą opcją? Niektórzy (częściej niektóre) z nas w nią wierzą, inni przejawiają sceptycyzm w tej kwestii. Ja stoję gdzieś pośrodku, troszkę bliżej możliwości przyjaźni kobiety z mężczyzną (i odwrotnie) bo mimo wszystko jestem marzycielką-idealistką.
Z drugiej strony (tu już głos zabiera wewnętrzny realizm) zdaję sobie sprawę z siły oddziaływania ludzkich pierwotnych instynktów, które czasem wyswobadzają ukryte w nas nieracjonalnie postępujące, dzikie i napalone zwierzęta. Wiem jak ciężko je okiełznać zapanowując nad pociągiem i pokusą jednak, czy nie warto czasami złapać i na powrót zamknąć w klatce tego zwierza, po czym wrzucić go ponownie w otchłań siebie samego, skąd próbował się wydostać?
Dlaczego dla odrobiny przyjemności, zapomnienia, zatracenia gotowi jesteśmy zburzyć to, co wcześniej starannie budowaliśmy? Dlaczego nasze instynkty są silniejsze niż racjonalne i logiczne myślenie?
Ta umiejętność ponoć odróżnia nas od zwierząt! Ponoć...

sobota, 3 września 2011

słowo wstępne

Na tym blogu będą zapisywane wszelkie moje przemyślenia wywołane obserwacją i kontemplacją otaczającego mnie świata.
Na starcie chcę poinformować, iż zmieszczone tu słowa wychodzić będą tylko i wyłącznie z mojej głowy i serca (tego metaforycznego oczywiście). Z tego względu nie potrafiłam sprecyzować dokładnie o czym będzie ten blog stąd też nadana mu nazwa brzmi Wolna rubryka.
Uważam, że jest nawet trafna. Jest to miejsce stworzone po to, by znalazły się tu pewne informacje, zostało zapisane wyrazami i zdaniami jednak tematyka jest dowolna, bo jak zdefiniować kontemplacje ludzkich zachowań, reguł, zasad (tych formalnych i nieformalnych)i innych czynników budujących i komplikujących nasz świat?
Nie będę kryła również ważnego bodźca - inspiracji - wpływającego ostatecznie na kliknięcie przycisku "załóż nowy blog" w pulpicie nawigacyjnym Bloggera. Otóż zostałam natchniona przez serial Sex and the City, w którym główna bohaterka prowadzi rubrykę o seksie.
Mój blog nie będzie oczywiście tylko na ten temat ;).
Uważam, że mam coś do powiedzenia oraz, że moje przemyślenia są ciekawe. Wiedziałam o tym zawsze jednak zakładałam, iż nikogo to nie obchodzi. Mam nadzieję, iż byłam wtedy w błędzie :).
...I mam bardzo dużo pytań dlatego liczę, iż znajdzie się ktoś, kto postara się udzielić na nie odpowiedzi ;).

Podsumowując:
Zapraszam gorąco do lektury i wyrażania swojej opinii w komentarzach (uwielbiam interakcję ;p ).
Korzystając z okazji, tych bardziej otwartych i lubiących czytać opowiadania, odsyłam na mojego drugiego (w zasadzie to pierwszego) bloga skupiającego artystyczną część mojej duszy.
http://niecalkiemdaleko.blogspot.com/

Do przeczytania :)