poniedziałek, 8 października 2012

moda na slow?

Wakacje się skończyły. Fakt ten stał się niezaprzeczalny już nawet dla mnie (mimo że byłam dość kreatywna w odsuwaniu na dalszy tor powrotu do zrutynizowanej "nudnej" codzienności). Dziś (mój) pierwszy dzień ostatniego roku studiów. Z tej okazji (i braku czasu by sklecić dla czytelników coś konstruktywnego, bardziej zaangażowanego) zdecydowałam wykorzystywać niniejszy blog do... blogowania, czyli zgodnie z zastosowaniem. ;)

Jestem zadowolona ze współcześnie dominujących lobbystów (pomińmy kwestię żarówek, okej?) oraz kreatorów mody i stylu życia. Wszyscy (nie lubię stosować kwantyfikatorów, ale nie umniejszajmy sobie) wiemy, że dobrze być bio oraz eko. Istotne jest to dla planety, dla otoczenia, dla nas. Świadome podejście do sposobu życia, użytkowania, eksploatowania zasobów Ziemi, troska o środowisko, jego kondycje, zdrowie organizmów bardziej lub mniej żywych jest cool. I jest to naprawdę ekstra.

Słyszeliście o slow food? Jako wyznawczyni "zdrowego stylu życia" jestem niezmiernie uradowana widząc wyrastające na każdym kroku bary, restauracje, kafejki działające zgodnie z ideologią slow food (jakość i celebracja jedzenia) oraz współczłonków społeczeństwa biegających na siłownie, basen, do placówek sportowo-rekreacyjnych lub biegających po prostu.
Fajnie, że moda w końcu krzyczy silnym trenerskim głosem (kontrastując z popularnym wśród artystów okrucieństwem np. względem zwierząt tworząc "sztukę dla sztuki" niszcząc to, czego niszczyć prawa nie mamy) nakłaniając nas - owieczki do jedzenia może bardziej pożółkłej, jednakże zdrowszej trawki.

I narodził się slow fashion. Nurt promujący świadome, niekonsumpcyjne podejście do mody. Ceni się lokalnych projektantów. Ogranicza natomiast zakupy pełniące formę odreagowania, zabicia czasu, impulsowe, nieprzemyślane, hurtowe. Konsument zwraca uwagę na jakość, miejsce pochodzenia, sposób wytworzenia materiału, tkaniny, budulca nowego ciucha, jak i na kraj produkcji, warunki uszycia danej części garderoby (nie chodzi bynajmniej o dyskryminacje, ale walkę z wyzyskiem, niegodziwymi płacami etc.).
Zyskują projektanci krajowi, a nawet lokalni. Ceny ubrań z ich oferty są wyższe niż w popularnych sieciowych butikach, rozmiarówka niekompletna jednak zgodzę się z argumentacją zwolenników owego nurtu, iż warto poświęcić czas, energię, uwagę i pieniądze na coś trwalszego, lepszego jakościowo, tworzonego z pasją oraz podejściem indywidualnym, uszyte za godne pieniądze, nie z konieczności acz z wyboru niż drobnymi rączkami wygłodniałych azjatyckich dzieci pracujących od świtu do zmierzchu, od zmierzchu do świtu (i jeszcze dłużej) za maleńką miseczkę najtańszego ryżu.
To do nas przemawia. Mamy przecież sumienie!
Dodatkowo wspieramy rynek krajowy - nie przepastne kieszenie zagranicznych tytanów, rekinów biznesu, potentatów modowych.
Gdyby jeszcze w rzeczywistości odbite były świetlane hasła i założenia teorii. :)

Wszystko to niesie za sobą trend do recyklingu, niewyrzucania a przetwarzania, ponownego użytkowania, czyli do... slow design (?).
Fajnie. Może nie umrzemy pod stertą tandety, gratów, śmieci. Jednak czy moda silniejsza jest niż konsumpcjonizm?
Jak wiadomo moda przemija lecz nadzieja w ludzie. Może w następnym sezonie, gdy nurt slow zbrzydnie, zgnije, ulotni się coś w naszych głowach pozostanie?
Może do naszego dobra nie podchodzimy tak zupełnie bezrefleksyjnie? Oby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz